niedziela, 26 października 2014

Z półki Mormega: "The Return of Nagash"

Dawno nie publikowaliśmy z bratem niczego z cyklu naszych recenzji książek Black Library, czas więc trochę nadrobić te zaległości. Pora jest na to, zresztą, doskonała. Na naszych oczach świat Warhammera Fantasy Battle zmienia się diametralnie. Czy na lepsze, to się dopiero okaże, w każdym razie nic już nie będzie takie samo, fluff na naszych oczach wywraca się do góry nogami, a bohaterowie rodzą się i umierają, czy też znikają, by pojawić się w jakiejś innej formie, w sposób niemalże seryjny. 

Proces zmiany GW nazwało, z właściwą sobie pompą, "Końcem Czasu". W sumie, trudno się dziwić. Rzeczywiście, coś się kończy, coś się - miejmy nadzieję - zaczyna. A już, na pewno, wiele sie zmienia.

Ostrzegam, że w dalszej części wpisu pojawią się rozmaite spojlery...

Jedną z pierwszych książęk, osadzonych w tych czasach zmiany, jest "The Return of Nagash" autorstwa Josha Reynoldsa, stojącego obecnie za całkiem sporą liczbą powieści i opowiadań, których akcja ma miejsce w Starym Świecie i jego okolicach. Napisał już kilka powieści o Gotreku i Feliksie, lecz - co ważniejsze, ze względu na tematykę - spod jego pióra wyszły również "Neferata" i "Master of Death", dwie książki opowiadające historię wampirów. Zwłaszcza "Neferata" wywarła na mnie korzystne wrażenie, o czym możecie się przekonać tutaj, czytając recenzję tej powieści.

Akcja "Powrotu Nagasha" rozpoczyna się od krótkiego streszczenia wydarzeń, jakie mają miejsce w świecie Warhammera. Sylvania, prowincja Imperium będąca lennem wampirycznej rodziny von Carsteinów otoczona jest nieprzeniknionym, czarodziejskim murem. Można go przekroczyć jedynie wkraczając do Sylvanii, żaden ożywieniec nie jest w stanie się z niej wydostać. Skaveni wyruszyli ze swojego Pod-Imperium, niosąc śmierć i zniszczenie Tileii i Granicznym Księstwom, które padły w ciągu kilkunastu godzin. Siły Chaosu, zjednoczone pod sztandarami Wszechwybrańca Archaona, rozpoczynają kolejną inwazję. Awangarda zaledwie jego armii niosącej sztandary Czterech Bogów wystarcza do zmiecenia z powierzchni ziemi Kisleva - w całości i, chyba, nieodwołalnie. Armie Chaosu zatrzymują się na granicach Imperium, gdzie w niebo strzela Bastion Wiary - kolejny czarodziejski mur, dzięki modlitwom kapłanów i czarom magów broniący wstępu do krainy Cesarza Franza. W Bretonii trwa bratobójcza wojna króla Louena Leoncoeura i jego bastardziego syna, Mallobaude'a, zakończona - w końcu - śmiercią i jednego, i drugiego, objawianiem się Zielonego Rycerza, który po podniesieniu przyłbicy okazuje się Gillesem Le Bretonem, założycielem królestwa z dawnych dni. Udaje mu się zakończyć wojne domową i zbiera siły, do ostatecznego rozprawienia się z ożywieńcami, panoszącymi się w jego państwie wskutek sojuszu Mallobaude'a i Arkhana Czarnego. Wszystkie praktycznie krainy stają się celem demonicznych napaści. Granice Naggaroth szturmowane są przez armie Chaosu dowodzone przez Valkyę, po Ulthuanie ponownie kroczą demony, ponownie rozpalają się tam zagaszone, zdawałoby się, węgle wojny domowej. W płonących dżunglach Lustrii, w zrujnowanych miastach Slannowie planują ewakuację z tego niewdzięcznego świata.

Mówiąc krótko, dzieje się naprawdę dużo, a postaci będące z nami nieraz przez dziesięciolecia grania w Młota, giną niczym browar na imprezie studenckiej - często na marginesie opisywanych wydarzeń, ot wspomniane mimochodem przy jakiejś okazji.

Głównymi bohaterami książki są dwaj "badguje" - obaj warci siebie, obaj budzący skrajne emocje i obaj niemal równie interesujący - Mannfred von Carstein i Arkhan Czarny. Zwłaszcza ten drugi, mimo że teoretycznie mniej inspirujący jako postać, okazuje się i bardziej złożony, i bardziej ciekawy (jest to zresztą jedna z moich ulubionych postaci poprzedniego cyklu książek o Nagashu). Akcja opowieści przekazywana jest nam, czasami, z punktu widzenia kilku innych postaci, nie mają one jednak, tak naprawdę, większego znaczenia. Liczą się tylko Mannfred i Arkhan. Pierwszy jest opętany żądzą stworzenia własnego Imperium. Dużego. A najlepiej gigantycznego. Z nim i tylko z nim jako najwyższym władcą. W tym celu od lat knuł intrygi, wskutek których zamierzał przywołać do istnienia Nagasha, a następnie - nie opisano w jaki sposób - wykorzystać go do swoich niecnych zamiarów. Znawcy fluffu ożywieńców już w tym momencie mogli się uśmiechnąć - bo marzenia Mannfreda są równie prawdopodobne, jak marzenia muchy chcącej rozkazywać armii pająków. Cel Arkhana jest zbieżny - Nagash musi powrócić. Odmienne są jednak jego motywy. Licz jest tak stary, że sam już, w zasadzie, nie pamięta, na czym zależy jemu samemu. Liczy się tylko i wyłącznie Nagash, jego powrót, służba i - może - w końcu - zapomnienie i ostateczna śmierć dla wiernego sługi. Arkhan doskonale zdaje sobie też sprawę, że jest nieustannie manipulowany przez Nagasha. Manipulowany do tego stopnia, iż nie potrafi już odróżnić swoich pragnień, swych własnych celów, od życzeń i woli swojego pana. Autorowi udało się w przekonujący sposób pokazać wątpliwości, jakie w skrytości ducha żywi licz względem tego, co robi. Wątpliwości na tyle silnych, by dawały o sobie znać pojawiającymi się co jakiś czas niewesołymi konkluzjami, niemniej jednak nie mogących równać się z wolą, wręcz żądzą przywrócenia Nagasha.

Mannfred na początku wydawał mi się mniej interesujący. Ostatecznie Reynoldsowi udało się przekonać mnie do tej postaci, głównie poprzez wiarygodne oddanie jej idee fixe, a także pokazanie sposobu działania. Przez pierwszych kilkanaście stron książki denerwował mnie wampirzy tatuś Mannfreda, Vlad, pojawiający się jako głos w umyśle ostatniego z wielkich von Carsteinów, przyzwyczaiłem się jednak i nawet wkrótce zaczęło mnie to bawić równie mocno, jak irytowało to Pana Sylvanii.

Z bohaterów drugoplanowych, odgrywających czasami ważniejsze role - do gustu przypadł mi Erikan Crowfiend. Ma zadatki na ciekawego antybohatera, mam nadzieję, że pojawi się jeszcze w całej historii. Kolejnym z takich bohaterów drugiego, a w tym wypadku właściwie nawet i trzeciego planu, był mentor Erikana, stary, umierający nekromanta. Zanim oddał ducha i stał się zombie, zdążył rzucić parę niezłych tekstów.

Sama fabuła jest znana wszystkim, którzy zapoznali się z podręcznikiem "The End of Times: Nagash", doprowadzona jest mniej więcej do połowy wydarzeń znanych z tej książki. W zasadzie jedynymi różnicami pomiędzy oboma książkami jest wprowadzenie kilku bohaterów trzecioplanowych i nieco dokładniejsze przedstawienie poszczególnych wydarzeń - bitwy o La Maisontaal, zdobycia miecza Nagasha i jego zbroi. Opis ataku wojsk Mannfreda na jaskinię Skavenów, bronioną przez kolejne fale coraz to bardziej zdesperowanych szczuroludzi, a w końcu opis zdobycia ich wewnętrznej twierdzy, robi naprawdę bardzo dobre wrażenie. Bardzo klimatyczna, napisana z werwą i drygiem jest też bitwa przy Dziewięciu Demonach, miejscu rytuału, którego celem jest odrodzenia Nagasha. W wersach ją opisujących czuć rozmach i epickość, desperację Wysokich Elfów pragnących zapobiec rytuałowi i zdecydowanie Arkhana i Mannfreda, który dopiero teraz zaczyna zastanawiać się, czy też jego działania aby na pewno wyjdą mu na dobre.

Mocną stroną powieści jest też para nieodłącznych, do niedawna, ożywieńczych herosów. Dawnego czempiona Chaosu, Krella, i Liczmistrza Kemmlera. Bardzo interesująco potoczyły się ich losy pokazane na stronach opowieści, Krell ukazany został jako niepokonana praktycznie maszyna do zabijania, jeden z najważniejszych stronników Nagasha. Kemmler zaś... Cóż, Kemmler zmienił sojusze.

Ciekawy jestem, co jeszcze szykuje dla nas autor "Powrotu...". Sceny z Morgianą La Fay, ginącą niemal dobrowolnie podczas rytuału przyzwania Wielkiego Nekromanty, a także czar rzucony przez Wieczne Dziecko, Aliathrę, pozwalają przypuszczać, że Arkhan może jeszcze nas czymś zaskoczyć...


"The Return of Nagash" to - zdecydowanie - najlepsza powieść tego autora wydana przez Black Library, jedna z najlepszych w ogóle, osadzonych w świecie WFB i absolutny "must read" dla wszystkich miłośników Wojennego Młota. Niezależnie od tego, czy wprowadzane zmiany się komuś podobają, czy też nie jest się ich zwolennikiem, książka jest - po prostu - dobra. Dobrze napisana, zwłaszcza w częściach środkowej i końcowej, z bardzo dobrymi opisami bitew. No i - last but not least - rusza z posad bryłę świata. Bądźmy szczerzy - kiedy coś takiego miało ostatnio miejsce w Starym Świecie?

4 komentarze:

  1. Strasznie ukatrupili fluff WFB, po prostu żenada. Chociaż zawsze mogło być gorzej, jak dowodzą niektóre aspekty W40k :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano, fluff został rozerwany na kawałki i puszczony z wiatrem. Chodzi mi po głowie notka na temat przyszłości WFB, może się w końcu zmaterializuje...

    OdpowiedzUsuń
  3. Artur, Dmdzięki za ciekawą recenzję. Zresztą jak zwykle bardzo rzeczową.

    A co do zmian wprowadzonych przez GW, to ja tam mimo wszystko wolę stary porządek i modele na nieco mniejszych podstawkach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam. Ciekawa notka. Bardzo chętnie poczytam arykuł o przyszłości WFB. Nie ukrywam że z duuużą chęcią poczytałbym także jakiis obszerny tekst o zmianach w świecie Warhammera - grałem w RPG I i II edycję i potem słabo śledziłem zmiany w świecie :)
    pozdrawiam
    Marcin

    OdpowiedzUsuń

Z wielką przyjemnością czytam zawsze wszystkie komentarze - pozytywne i negatywne, choć co do tych ostatnich wolałbym, by były merytoryczne. Zostaw ślad swojej obecności komentując lub dodając blog do listy obserwowanych.

I always read all comments with great pleasure - both positive and negative ones. Speaking about negatives - please be constructive and let me improve my blog. Comment or follow my blog.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.